środa, 4 grudnia 2013

Zimny spacer



- Dasz mi jeszcze jedną krówkę? – Agatka zapytała Małego Dziadka, siedząc mu na kolanach.
- Co mówisz? – odpowiedział, poprawiając aparat słuchowy. – Krówkę?
- Tak. Chcę jeszcze jedną.
Mały Dziadek oczywiście pozwolił Agatce wziąć kolejną krówkę z szuflady pod telewizorem. Jego pokój był kwadratowy, a za zasłoną było wyjście na balkon. Jednak w listopadzie nie chciało się tam wychodzić. Było już ciemno, a wiatr dął strasznie głośno. Akurat zbliżała się 17:15 i Mały Dziadek czekał na teleekspress, więc nastawił telewizor na cały głos i patrzył się w jego czarno-biały ekran.
W dużym pokoju już od dawna oglądano filmy na kolorowym telewizorze, ale Mały Dziadek w tym względzie był wyjątkowo uparty. Zresztą we względzie używania aparatu słuchowego był równie uparty. Dlatego dwóch głuchych dziadków z dwóch różnych pokoleń, każdy w swoim pokoju, słuchało na cały głos dwóch różnych telewizorów. Agatka kochała bardzo obu dziadków. Małego Dziadka, o włosach już ledwo wystających z gładkiej skóry głowy, bo gdy się go głaskało pod włos, to był trochę szorstki, a poza tym mówił „Dupy twarde jak z mosiądza, to ułani są z Grudziądza”. Kochała go może też dlatego, że kiedy nie założył sobie sztucznych zębów, to jego uśmiech był taki miły i pogodny. A Duży Dziadek był bardzo przystojny i wysoki, miał piękne siwe włosy i opowiadał ciekawe historie, a także można z nim było zagrać w karty. Dziadków dzieliło bardzo wiele, a łączyły ich dwie sprawy. Helena – dla jednego była córką, a dla drugiego żoną. Oraz niechęć do aparatów słuchowych.
- Ty dziadku – i ty też, załóżcie aparaty, a ty babciu załóż tłumik – tak mówiła ich prawdziwa rodzona wnuczka, a Agatka pękała ze śmiechu. Była tylko przyszywaną wnuczką, ale czuła się u tych państwa znakomicie.
W pokoju Małego Dziadka pachniało pudrem, bo zawsze się talkował. I pachniało też starą osobą. Nie taką nieporadną i niedomytą, ale taką, która przeszła w życiu prawdziwą musztrę i dobrze wie, co to są czyste paznokcie i zadbana garderoba. W teleekspressie jak zwykle Marek Sierocki opowiadał coś o muzyce, a w mieszkaniu choć mono, to stereo, ryczał Papa Dance. Agatka w siódmym niebie, podziwiała srebrne błyszczące stroje jakiegoś podskakującego pana. Bardzo ciekawy dziś odcinek – tak sobie myślała. A potem coś o tym panu z mapą na głowie mówili. O pierestrojce i żonie Larysie.
Jak tylko się skończył teleekspress, Agatka zasłodzona mordoklejkami, pobiegła do przedpokoju. Za ścianą był pokój – tramwaj. Długi i cienki, bladozielony. Taki pokój, w którym zawsze siedziała Druga Babcia i grzała sobie nogi poduszką elektryczną. Tym razem babci nie było, ale piękna toaletka wciąż stała pod ścianą i można było się przeglądać w lustrze do woli. Agatka natychmiast zaczęła robić głupie miny, pokazywać język i mówić do siebie we wszystkich językach świata na raz. Zdaje się, że udzieliła też kilku wywiadów do telewizji i radia, na dużo różnych ważkich tematów. Aż wreszcie odkryła te przepiękne plastikowe bursztyny. Cały sznur korali był miodowo żółty, ciężki i wyjątkowo piękny. Koraliki ułożone symetrycznie – od najmniejszego do największego, spotykały się w samym środku sznura, aby znów powrócić do najmniejszej kuleczki. Niektóre kule były niejednolite, jakby ktoś je paćnął brązową farbą. Takie trochę zaćmione, a trochę zakazane. Obracała w paluszkach kulki, szukając dwóch jednakowych.
- Agatko, podobają ci się te korale? – Helena zapytała znienacka.
„Skąd ona się tu wzięła?” – Agatka pomyślała lekko onieśmielona, bo była pewna, że nikogo nie ma w pokoju, ale widocznie Helena musiała przyjść w międzyczasie, kiedy Agatka wyobrażała sobie jak do miodu wpada kawałek czekoladowego kremu ze słoika z wiewiórką, który mama kupowała w sklepie warzywnym, gdy się ją o to bardzo poprosiło, i jak potem z tego miodu lepi się te kuleczki, suszy się ja na kaloryferze. Tylko jak tu zrobić, żeby były takie gładkie? „A tu ni stąd, ni zowąd ciotka Helka.”  
- Bardzo są ładne, ciociu.
- To weź je sobie, to jest prezent.
- Ojej! Naprawdę? – dziewczynka podskoczyła do góry i ucałowała Helenę – Dziękuję!
I już miała je na szyi, wymaszerowała dumna i poszła z powrotem do Małego Dziadka. Jeszcze jedna krówka nikomu nie zaszkodziła, a u dziadka było ich co najmniej tysiąc. W błyszczących, złoto-brązowych papierkach.
Kiedy siedziała u niego na kolanach i patrzyła w jego blade wesołe oczy, już wiedziała, dlaczego ktoś tam sobie śpiewał, że wesołe jest życie staruszka - krówek pod dostatkiem i własny pokój. Same plusy.
- Dziadku – w końcu, gdy wyłączył telewizor, ośmieliła się zapytać – A gdzie jest Druga Babcia? Byłam u niej i jej nie ma.
- Nie ma jej. Ona… ona wyszła – powiedział dziadek spokojnie, ale z wyczuwalnym smutkiem.
- A dokąd ona poszła?
- Agatko, babcia poszła… ona poszła na zimny spacer.
- Aaa… - i Agatka dalej ćlamkała krówkę, gapiąc się na skarbiec pod telewizorem i myśląc o kolejnym odwijanym papierku.
Dopiero kiedy wracały z mamą do domu, gdzieś w okolicy postoju taksówek, Agatka poczuła przeszywające zimno listopadowego wiatru.
„To tu poszła Druga Babcia, to tutaj gdzieś teraz jest.” – pomyślała sobie po cichutku, nie mówiąc nic mamie. Od tamtej pory zawsze, gdy mija ten postój taksówek, robi jej się zimno, choćby był to środek lata.