- Dasz mi jeszcze jedną krówkę? – Agatka zapytała Małego
Dziadka, siedząc mu na kolanach.
- Co mówisz? – odpowiedział, poprawiając aparat słuchowy. –
Krówkę?
- Tak. Chcę jeszcze jedną.
Mały Dziadek oczywiście pozwolił Agatce wziąć kolejną krówkę
z szuflady pod telewizorem. Jego pokój był kwadratowy, a za zasłoną było
wyjście na balkon. Jednak w listopadzie nie chciało się tam wychodzić.
Było już ciemno, a wiatr dął strasznie głośno. Akurat zbliżała się 17:15 i Mały
Dziadek czekał na teleekspress, więc nastawił telewizor na cały głos i patrzył
się w jego czarno-biały ekran.
W dużym pokoju już od dawna oglądano filmy na kolorowym
telewizorze, ale Mały Dziadek w tym względzie był wyjątkowo uparty. Zresztą we
względzie używania aparatu słuchowego był równie uparty. Dlatego dwóch głuchych
dziadków z dwóch różnych pokoleń, każdy w swoim pokoju, słuchało na cały głos
dwóch różnych telewizorów. Agatka kochała bardzo obu dziadków. Małego Dziadka, o
włosach już ledwo wystających z gładkiej skóry głowy, bo gdy się go głaskało
pod włos, to był trochę szorstki, a poza tym mówił „Dupy twarde jak z mosiądza,
to ułani są z Grudziądza”. Kochała go może też dlatego, że kiedy nie założył
sobie sztucznych zębów, to jego uśmiech był taki miły i pogodny. A Duży Dziadek
był bardzo przystojny i wysoki, miał piękne siwe włosy i opowiadał ciekawe
historie, a także można z nim było zagrać w karty. Dziadków dzieliło bardzo
wiele, a łączyły ich dwie sprawy. Helena – dla jednego była córką, a dla
drugiego żoną. Oraz niechęć do aparatów słuchowych.
- Ty dziadku – i ty też, załóżcie aparaty, a ty babciu załóż
tłumik – tak mówiła ich prawdziwa rodzona wnuczka, a Agatka pękała ze śmiechu.
Była tylko przyszywaną wnuczką, ale czuła się u tych państwa znakomicie.
W pokoju Małego Dziadka pachniało pudrem, bo zawsze się
talkował. I pachniało też starą osobą. Nie taką nieporadną i niedomytą, ale
taką, która przeszła w życiu prawdziwą musztrę i dobrze wie, co to są czyste
paznokcie i zadbana garderoba. W teleekspressie jak zwykle Marek Sierocki
opowiadał coś o muzyce, a w mieszkaniu choć mono, to stereo, ryczał Papa Dance.
Agatka w siódmym niebie, podziwiała srebrne błyszczące stroje jakiegoś
podskakującego pana. Bardzo ciekawy dziś odcinek – tak sobie myślała. A potem
coś o tym panu z mapą na głowie mówili. O pierestrojce i żonie Larysie.
Jak tylko się skończył teleekspress, Agatka zasłodzona
mordoklejkami, pobiegła do przedpokoju. Za ścianą był pokój – tramwaj. Długi i
cienki, bladozielony. Taki pokój, w którym zawsze siedziała Druga Babcia i
grzała sobie nogi poduszką elektryczną. Tym razem babci nie było, ale piękna
toaletka wciąż stała pod ścianą i można było się przeglądać w lustrze do woli.
Agatka natychmiast zaczęła robić głupie miny, pokazywać język i mówić do siebie
we wszystkich językach świata na raz. Zdaje się, że udzieliła też kilku
wywiadów do telewizji i radia, na dużo różnych ważkich tematów. Aż wreszcie odkryła
te przepiękne plastikowe bursztyny. Cały sznur korali był miodowo żółty, ciężki
i wyjątkowo piękny. Koraliki ułożone symetrycznie – od najmniejszego do
największego, spotykały się w samym środku sznura, aby znów powrócić do
najmniejszej kuleczki. Niektóre kule były niejednolite, jakby ktoś je paćnął
brązową farbą. Takie trochę zaćmione, a trochę zakazane. Obracała w paluszkach kulki, szukając dwóch jednakowych.
- Agatko, podobają ci się te korale? – Helena zapytała
znienacka.
„Skąd ona się tu wzięła?” – Agatka pomyślała lekko
onieśmielona, bo była pewna, że nikogo nie ma w pokoju, ale widocznie Helena
musiała przyjść w międzyczasie, kiedy Agatka wyobrażała sobie jak do miodu
wpada kawałek czekoladowego kremu ze słoika z wiewiórką, który mama kupowała w
sklepie warzywnym, gdy się ją o to bardzo poprosiło, i jak potem z tego miodu
lepi się te kuleczki, suszy się ja na kaloryferze. Tylko jak tu zrobić, żeby były
takie gładkie? „A tu ni stąd, ni zowąd ciotka Helka.”
- Bardzo są ładne, ciociu.
- To weź je sobie, to jest prezent.
- Ojej! Naprawdę? – dziewczynka podskoczyła do góry i
ucałowała Helenę – Dziękuję!
I już miała je na szyi, wymaszerowała dumna i poszła z
powrotem do Małego Dziadka. Jeszcze jedna krówka nikomu nie zaszkodziła, a u
dziadka było ich co najmniej tysiąc. W błyszczących, złoto-brązowych
papierkach.
Kiedy siedziała u niego na kolanach i patrzyła w jego blade wesołe
oczy, już wiedziała, dlaczego ktoś tam sobie śpiewał, że wesołe jest życie
staruszka - krówek pod dostatkiem i własny pokój. Same plusy.
- Dziadku – w końcu, gdy wyłączył telewizor, ośmieliła się zapytać – A gdzie jest Druga Babcia? Byłam u niej i jej nie ma.
- Nie ma jej. Ona… ona wyszła – powiedział dziadek
spokojnie, ale z wyczuwalnym smutkiem.
- A dokąd ona poszła?
- Agatko, babcia poszła… ona poszła na zimny spacer.
- Aaa… - i Agatka dalej ćlamkała krówkę, gapiąc się na
skarbiec pod telewizorem i myśląc o kolejnym odwijanym papierku.
Dopiero kiedy wracały z mamą do domu, gdzieś w okolicy
postoju taksówek, Agatka poczuła przeszywające zimno listopadowego wiatru.
„To tu poszła Druga Babcia, to tutaj gdzieś teraz jest.” –
pomyślała sobie po cichutku, nie mówiąc nic mamie. Od tamtej pory zawsze, gdy
mija ten postój taksówek, robi jej się zimno, choćby był to środek lata.