- Agatko, podaj mi pół pączka – babcia poprosiła, nie
podnosząc oczu znad dzierganego obrusa.
- Pół?
- Pół tylko, bo jestem i tak gruba – babcia uśmiechnęła się
i odłożyła robótkę na bok.
Tym razem obrus na Boże Narodzenie, który nie wiedzieć czemu
babcia haftowała w środku karnawału, miał na sobie domki, a na całej ich połaci
połyskiwał złoty śnieg. Myszka skądś zdobyła złotą metaliczną nitkę i
postanowiła ją wykorzystać. Myszka była szara i włosy miała takie białe,
chociaż kiedy przesadziła z płukanką wyglądała, jakby maczała się w kałamarzu
na fioletowy atrament. I wszystkie jej swetry były szare, nawet w tych durnych
szarych czasach umiała sobie jakoś znaleźć szare buty.
- Myszko – powiedziała Ania – idę na targ, Agatka zostaje.
- Hurra! – Agatka ślizgała się po skrzeczącym parkiecie w
wełnianych kapciach i udawała, że jest łyżwiarką figurową i właśnie miała wykonać podwójny tullup, kiedy
wykonała słodkie klapen dupen, a jej wyimaginowana przezroczysta sukienka z
kryształkami prysła równie szybko, jak strącona szklanka z wodą.
- Idź do kuchni po ścierkę i zmień kapcie na twarde – babcia
szybko wydała polecenie, a Agatka grzecznie i bez pośpiechu poszła do kuchni
długim korytarzem, pełnym książek.
W normalnych warunkach na pewno zatrzymałaby się przy tej
małej książce z zieloną obwolutą i psem na okładce. Pies w rzeczywistości i po
latach okazał się rzeźbą bezgłowej Nike z serii wydawnictwa Czytelnik, ale na
razie była to głowa foksteriera, konkretnie Ledy z pierwszego piętra.
Kiedy posprzątała, weszła babci na kolana. Ona wciąż
siedziała w fotelu koło radia, a przecież były co najmniej dwa powody, dla
których chciało się siedzieć na tym fotelu. Babcia była taka mięciutka i miła w
dotyku. I miała taką skórę w różyczki, jakie mróz malował na szybie. Poza tym
babcia siedziała koło szuflady. A tam było wszystko: kalkulator, szydełko,
notesik i ołówki, z których większość była połamana, ale jaka to fantastyczna
zabawa je wszystkie naostrzyć, były tam żyletki, spinacze, taśma krawiecka,
lupa w szarej ramce i wielka kostka do gry.
Myszka usiadła bokiem, a Agatka szperała w szufladzie w
najlepsze. I już prawie skaleczyłaby się żyletką, gdyby nie ciepłe słowa:
- Agatko, podaj mi
pół pączka.
- Pół?
- Pół tylko, bo jestem i tak gruba.
Agatka wstała, podeszła do stołu i przecięła nożem czwartego
już pączka. A babcia wciąż nie wstawała z fotela i przeszła do haftowania
kapiących świec przy stroikach na każdym rogu lnianego obrusa. Miała
bladoróżową mulinę, a świeczki wyglądały tak jakoś głupio koło tych dwóch
bombek.
W telewizji zaczęła się jazda figurowa na lodzie. Axle,
tullupy, salta. Agatka skakała po złożonych kołdrach i poduszkach, a babcia
dziergała i dziergała.
- To ja pójdę do kuchni – w końcu babcia oderwała się od
fotela, co niezmiernie ucieszyło Agatkę, bo teraz mogła jeszcze otworzyć drugą
szufladę, gdzie były trefle, kara i piki. I mogła sobie pokręcić gałką od
radia. Rzecz jasna jak słońce – hejnału z Krakowa lepiej słuchać na głośniejszy
głos.
W domu zaczynało pachnieć jedzeniem, czyli radością. Nie
ważne, jakie to jedzenie by nie było, babcia zawsze robiła wszystko z dużą ilością
masła, ziemniaków i miłości. I wszystko smakowało każdemu! Nie było takiego w
okolicy, który by nie czuł zapachów kuchni Myszki nawet przez otwarte okno z
drugiego piętra.
O czternastej ktoś zapukał do drzwi. Wujek Zaściennik jak co
dzień przyszedł elegancki i szarmancki. Ucałował Myszkę w rączkę, Agatkę
pogłaskał po głowie i usiadł po dłuższej stronie stołu. Jadł wyprostowany, jak
przystało na żołnierza AK. Miał jakieś 90 lat, wyglądał na 80, a zachowywał się
na 65. Tak myślała Agatka, a babcia to nie wiadomo co myślała, bo była w
kuchni.
- Nakryjesz do stołu Agatko?
- Oczywiście, babciu – odpowiadała i układała sztućce,
talerze i szklanki, serwetki i solniczkę z pieprzniczką. Prawie co dzień, bo
rzadko kiedy jej tu nie było. Obiady u babci dawały jej poczucie przynależności
do rodziny i czasu. O czternastej na Waryńskiego.
Po obiedzie była zawsze partyjka ogona albo remibrydża.
Dziadek Tadek zwykle siadał bokiem i zakładał nogę na nogę, niecierpliwiąc się
już na jego poobiednią drzemkę. Ale partyjkę wytrzymywał. Agatka zwykle
wygrywała, bo szła jej karta. Wujek Zaściennik czasem opowiadał jakieś
historie, a czasem nie opowiadał nic, tylko popijał swoją brązową jak oczy
Agatki herbatę, do której wsypywał pięć łyżeczek cukru. Pięć łyżeczek! Agatka
najpierw myślała, że się przeliczyła, ale gdy sprawdziła swoje obliczenia
jakieś dziesięć razy, wiedziała, że ma rację. Sama nie słodziła herbaty, więc
to wydawał jej się nierealne. Potem wujek wycierał sobie usta materiałową
chusteczką w kratkę i szedł za ścianę.
Myszka po zmywaniu wracała do fotela, dalej wbijając igłę w
len. Raz koło razu. Nie byłoby w tym nic pasjonującego, gdyby nie fakt, że
Myszka praktycznie była ślepa. Jej oczy wyglądały jak zabliźnione koraliki w
kolorze błękitu, który zaszedł mgłą.
- Agatko nawiń mi nową nitkę – często prosiła, a wnuczka
zawsze jej pomagała. W pozostałych chwilach Agatka przeglądała pocztówki. Cała
szafka wypełniona była nimi po brzegi. Takie stare, jeszcze przedwojenne można
było od razu poznać po innych rysunkach. Nie wiadomo do końca co było w nich
takiego innego, ale coś było.
Agatka przekładała sobie te pocztówki z pudełka po butach do
innego pudełka, segregowała na te przyrodnicze, te z pomnikami, te bożonarodzeniowe
i te wielkanocne – i jeszcze na te z Ameryki, z Indii i z Japonii. Dziadkowie
mieli rozległe znajomości, sprawdzane przez cenzurę.
- Babciu, a co to jest cenzura? – pytała Agatka.
- A to tacy wścibscy ludzie – odpowiadała babcia.
- Aaa…
I Agatka widziała wtedy starą babę z kolejki w zielonej
budce, która wypytuje ile Agatka ma lat, czy chodzi do szkoły, jak ma na imię
jej brat i po co jej aż dwa kilo kiszonej kapusty. Widocznie to była ta
Cenzura.
Babcia czasem wyciągała spod siedzenia fotela jakieś inne
kartki, ale tych Agatka nie mogła czytać. Najciekawsza była zakazana szafka.
Tam z fotografii uśmiechali się dziadkowie, gdy byli jeszcze bardzo młodzi,
czyli w czasach prehistorycznych, kiedy Agatki jeszcze nie było nawet w
planach. Dziadek w swetrze z jeleniami palił papierosa, leżąc na łóżku, babcia
na łące stała pod wiatr i miała włosy jak siano.
- A ta mała dziewczynka na balkonie, to kto to? – pytała Agatka.
- To twoja mama – babcia uśmiechała się i po cichu, tak żeby
nie obudzić przykrytego „Przekrojem” dziadka, który przecież wcale nie spał,
opowiadała historie tak fantastycznie odległe, że aż niemożliwe. I nie były to
bajki o jakichś czerwonych kapturkach, ale o najprawdziwszej mamie, gdy miała
niebieskie sukienki, siadała w pierwszym rzędzie w teatrze i uwielbiała balet.
O mamie, która malowała obrazy, piekła ciasta, chodziła na spacer w białych
rękawiczkach i była prawdziwą damą.
- Moja mama? – pytała Agatka z niedowierzaniem, bo nie
wiedziała, że mama, wkładająca co dzień rzeczy do pralki, była artystką,
obdarzoną niezwykłą wrażliwością, że ta mama, co dzień smażąca kotlety i
wyrzucająca śmieci w kubełku, mogłaby nosić białe rękawiczki.
***
Babcia poszła prosto do nieba. Bez zbędnych przesłuchań i
sprawdzania przez cenzurę, w dzień Zesłania Ducha Świętego. Wolna i szczęśliwa.
Na jej grobie jest metalowa róża, taka sama, jak ta w jej przezroczystej
zapalniczce z drugiej przegródki w szarej torebce z łatek. To nią zawsze
podpalała znicz na grobie swojej mamy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz